Pałac Hampton Court. Za dnia mugolska atrakcja turystyczna,
a w nocy skupisko czarodziejskich bazarów. Codziennie po zmroku gruby mugolski
dozorca, przeszukawszy zawczasu pałac i królewskie ogrody, w razie gdyby
zawieruszył się gdzieś jakiś zbłąkany turysta, zamykał główne wrota i odjeżdżał
do domu. Zaraz potem przybywali tu liczni czarodziejscy kupcy, którzy
rozstawiali swoje stragany na korytarzach i dziedzińcu. W Hampton Court
sprzedawano głównie składniki do eliksirów. Klienci mieli do wyboru wiele różnorodności,
począwszy od podstawowych czarodziejskich ziół i roślin, takich jak piołun czy
bezoar, a skończywszy na suszonych łapkach feniksów i łzach hipogryfów. Jedynym
problemem było to, że w Hampton stragan mógł postawić praktycznie każdy, kto
miał różdżkę, więc niektóre rzeczy były niewiadomego pochodzenia. Mimo tego,
pałac cieszył się w świecie czarodziejskim bardzo dużą popularnością.
I właśnie tam
miała zamiar pójść Ginny. Około północy, upewniwszy się najpierw, że wszyscy w
domu śpią, zeszła na dół do salonu. Sięgnęła na dno starego kredensu po mały
woreczek proszku Fiuu. Wysypała sobie odrobinę na rękę, po czym weszła do
kominka.
- Hampton Court!
– powiedziała, ciskając garść proszku o palenisko.
Dookoła
wystrzeliły zielone iskry. Ginny zaczęła krztusić się dymem. W jednej chwili
wszystko się rozmyło. Zakręciło jej się w głowie, straciła równowagę i upadła.
Sekundę później
otworzyła oczy i zobaczyła, że znajduje się już w kominku w Hampton Court. Zawstydzona pośpiesznie wstała i otrzepała
ubranie. Nigdy nie lubiła tych podróży. Na korytarzu, na którym się znalazła,
było mnóstwo bazarów i stoisk. Czarodzieje chodzili od straganu do straganu,
słychać było odgłosy rozmów, panował gwar. Ginny wyjęła z kieszeni swojego
płaszcza kawałek pergaminu od Dakoty.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Eliksir Transmittere
Potentia
Składniki:
- śledziona szczura,
- dorodna dżdżownica,
- kruszone kły węża,
- syrop z ciemiernika czarnego,
- suszona pokrzywa,
- mięta.
Przygotowanie:
Do kociołka średniej wielkości nalać wodę i zagotować.
Śledzionę zasuszyć lub jeśli już jest zasuszona rozdrobnić na małe kawałki.
Dodać do wrzątku. Dżdżownicę pokroić wzdłuż kręgów. Wrzucić do miski i dolać
pół fiolki syropu z ciemiernika czarnego. Wymieszać. Poczekać siedem godzin, aż
obie te rzeczy stworzą regularną papkę. Dodać papkę do reszty eliksiru. Dodać
suszoną pokrzywę. Odstawić na trzynaście godzin (przestać podgrzewać). Na
koniec dodać kruszone kły węża i rozdrobnioną miętę. Wymieszać. Eliksir
powinien mieć kolor czarny i słodkawą woń. Gdy już będzie gotowy, wyda
charakterystyczny trzask. Napełnić eliksirem dwie fiolki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Miętę i suszoną
pokrzywę prawdopodobnie znajdzie w swojej piwnicy. Co do reszty składników, to
nigdy wcześniej ich nie używała. Niemożliwe, żeby miała którykolwiek z nich,
tym bardziej że wszystkie przetwory ciemiernika były typowymi składnikami
czarnomagicznymi. W takim razie musiała kupić cztery rzeczy. Syrop, kły,
śledzionę i dżdżownicę.
Ginny schowała
pergamin do kieszeni. Postanowiła, że po prostu będzie przechadzać się
korytarzami i rozglądać po straganach, aż zobaczy to, czego szuka.
Najpierw minęła
stragan z ziołami i ziołowymi naparami. Ginny zastanawiała się przez chwilę,
czy nie lepiej byłoby dokupić trochę mięty i pokrzyw, na wypadek, gdyby w domu
miała za mało, ale ogromna kolejka klientów skutecznie ją do tego zniechęciła.
Koło kolejnego
straganu – a był to stragan z tkaninami – stała grupka czterech rozgadanych
czarownic, mniej więcej w wieku Ginny. Rudowłosa na początku nie zwróciła na
nie większej uwagi, jednak gdy podeszła bliżej usłyszała strzępy ich rozmów.
- Och! Ten Harry
Potter... od zawsze za mną szalał... – powiedział wysoki aksamitny głos. - No, ale wiecie... wielka miłość...
Niestety nasze drogi się rozeszły, mimo że bardzo się kochaliśmy.
Ginny osłupiała.
Kto mógł to mówić? Natychmiastowo odwróciła się w stronę czarownic i doszła do
wniosku, że zna prawie wszystkie z nich. Chodziła z nimi do szkoły. Były to:
Pansy, ta która całe siedem lat w Hogwarcie uganiała się za Malfoyem, tylko po
to, by na końcu zostać ze złamanym sercem, ciemnoskóra Parvati oraz
właścicielka aksamitnego głosu, japonka Cho Chang. I jedna nieznajoma, z
kruczoczarnymi włosami i wrednymi rysami twarzy.
Ginny nie
wierzyła własnym uszom. Nigdy jakoś specjalnie nie lubiła Cho, ale też nie
podejrzewałaby ją o coś takiego. Jak mogła tak kłamać!? Przecież tak naprawdę
nie kochała Harry’ego. Wszyscy wiedzieli, że nigdy nie zapomniała o Cedriku, a
Harry był tylko na pocieszenie. Sama jej to kiedyś powiedziała. Wykorzystała
Harry’ego, taka była prawda, a teraz, gdy został sławnym bohaterem, pogromcą
Lorda Voldemorta, nagle zaczęła zwracać na niego uwagę!
Jakiś
przechodzień trącił Ginny ramieniem.
- Przepraszam,
ale blokuje pani przejście – burknął nieuprzejmie.
Ginny
oprzytomniała. Zauważyła, że przysłuchując się rozmowie znajomych czarownic,
zatrzymała się kilka metrów od nich. W każdej chwili mogły ją zobaczyć i ....
no właśnie, co wtedy? Ginny poszła dalej. Naciągnęła sobie na głowę chustę, by
ukryć swoje ognistorude włosy – jej znak rozpoznawczy. Gdy już oddalała się od
grupy Cho, jeszcze raz usłyszała aksamitny głos:
- I w końcu
musiał zadowolić się tą Weasley...
W Ginny zagotował
się gniew. Instynktownie sięgnęła po różdżkę. Wiedziała, wiedziała, że musi się
uspokoić, ale to było silniejsze od niej. Już miała się odwrócić i rzucić
jakieś zaklęcie, gdy jej wzrok padł na kolejny stragan. Owady i robaki. Tego
właśnie szukała. Poza tym, obok tego straganu stali jej znajomi, Neville
Longbottom i Luna Lovegood – kolejny powód, żeby się uspokoić. Ginny wzięła
kilka głębokich oddechów i schowała różdżkę z powrotem do rękawa. Powoli,
starając się opanować pozostałości niedawnego gniewu, podeszła do pary.
- Witajcie.
Przerwali
rozmowę i spojrzeli na Ginny. Luna, gdy tylko ją zauważyła, przestała się
uśmiechać i rzuciła się rudowłosej na szyję.
- Tak mi przykro
– szepnęła. Ginny na początku nie wiedziała, o co chodzi. – Ale zobaczysz, na
pewno jeszcze znajdzie się lekarz, który jej pomoże.
A no tak,
dziecko. Wstyd przyznać, ale Ginny ostatnio zupełnie o nim zapomniała. Była
zajęta eliksirem.
Odwzajemniła
uścisk.
- Tak, na pewno
– odpowiedziała Ginny leciutko wyślizgując się z objęć blondynki. – A... Co tam
u was?
Najwyraźniej
Luna i Neville pomyśleli, że Ginny jest zbyt zdołowana, by rozmawiać o dziecku,
więc ochoczo pochwycili nowy temat.
- Pobieramy się
– oznajmił Neville z dumną miną, obejmując Lunę ramieniem.
- O! Naprawdę?
To wspaniale! – Ginny nawet nie musiała udawać radości, to była naprawdę dobra
wiadomość. – A kiedy?
- W maju –
odpowiedziała Luna.
- Mamy nadzieję,
że będziesz mogła przyjść. – dodał Neville.
- No jasne!
Harry na pewno też. Zresztą wszyscy z pewnością przyjdziemy.
Luna się
uśmiechnęła.
- Tylko na razie
nikomu nic nie mów. Zamierzamy niedługo do was wpaść i osobiście wszystkich
zaprosić.
Rozmowa toczyła
się tak, jakby dziecka w ogóle nie było. Jakby w domu nie panował wielki
harmider, jakby nie zjeżdżali się tam lekarze z całego Londynu. Jakby można
było tak po prostu sobie ,,wpaść” i ogłosić zaręczyny.
Neville spojrzał
na zegarek i wybałuszył oczy.
- Kochanie, już
za kwadrans pierwsza. Zaraz się spóźnimy!
- To będziemy
już iść. Trzymaj się, Ginny – Luna jeszcze raz objęła rudowłosą, po czym
odeszła z narzeczonym.
Ginny westchnęła
i podeszła do straganu z owadami i robakami. Już na pierwszy rzut oka było
widać, że był dobrze zaopatrzony. Stare skrzynie wypełniały muchy
siatkoskrzydłe i pająki krzyżaki, z tyłu stały słoje z marynowanymi żukami, a z
poziomego drążka zwisały dżdżownice – jedna pulchne, soczyste i ociekające
jakimś dziwnym płynem (dodatkowo chyba jeszcze żywe), drugie zasuszone i
wyglądające jak długie rodzynki.
- Poproszę jedną
dżdżownicę – Ginny zwróciła się do sprzedawcy.
- Ususzoną czy
zwykłą? – spytał tamten. Miał bardzo dziwny, skrzeczący głos.
- Zwykłą.
- Dziewięć
sykli.
Ginny podała mu
kilka srebrnych monet i poszła dalej. Śledzionę szczura i kruszone kły węża
kupiła tuż za następnym rogiem. Został jej tylko syrop z ciemiernika i już
cieszyła się, że szybko skończy zakupy, lecz gdy wreszcie znalazła odpowiednie
stoisko, napotkała wyjątkowo wredną przeszkodę.
- Ale to
prawdziwa okazja!
- Nie, dziękuję.
- Ale, proszę
pani, jeśli weźmie pani ten róg dwurożca, to dostanie pani korzonki czarnulki!
I to zupełnie za darmo! – wykrzyknął stary, garbaty sprzedawca z zapałem prezentując
swoje towary. Według Ginny był obleśny. Miał siwe włosy pozlepiane w tłuste
strąki, okropny grymas na twarzy i brakowało mu zęba z przodu. Ubrany był w
jakąś starą szmatę, a na głowie miał wyświechtaną tiarę czarodziejską.
- Nie, ja
chciałam tylko...
- A wspomniałem
już o naszej najnowszej promocji? Żabi skrzek o połowę tańszy! Ale to tylko
dzisiaj, więc niech się pani nie waha...
- Nie chcę
żadnego skrzeku! – Ginny podniosła głos. Nie należała do osób przesadnie
cierpliwych. – Chcę kupić syrop z ciemiernika czarnego. I tyle.
- Eee, no dobrze
– sprzedawca ze zrezygnowaną miną podał rudowłosej buteleczkę. Lecz gdy ta
tylko wyciągnęła po nią rękę, staruch nagle się cofnął i wykrzyknął:
- Jak mogłem
zapomnieć! Jeśli do syropu z ciemierniku dokupi pani ciemiernik w proszku, to
wyjdzie siedemdziesiąt procent taniej!
Ginny gwałtownie
wciągnęła powietrze. Czuła, że zaraz wybuchnie. Nagle usłyszała za plecami
znajomy męski głos.
- Nie rozumiesz,
że ona nie chce twoich śmieci?!
Serce Ginny
zamarło. Odwróciła się, choć dobrze wiedziała, kogo zobaczy. Stał przed nią
jeden z jej największych szkolnych wrogów, Draco Malfoy. Zmienił się od czasu,
gdy widziała go po raz ostatni. Stał się bardziej postawny, jego rysy twarzy się
wyostrzyły i, choć może trudno w to uwierzyć, był jeszcze bardziej przystojny
niż wcześniej.
- Ciesz się, że
w ogóle coś u ciebie kupuje – powiedział rzucając sprzedawcy kilka monet,
wyrywając mu z ręki buteleczkę syropu i wręczając ją Ginny.
Oczywiście ona
nadal uważała Malfoya za największego drania, jakiego znała. Aroganckiego,
pyszałkowatego, uważającego się za lepszego od innych... mimo że było to
całkiem miłe, że pomógł jej z tym sprzedawcą.
- Witaj, Weasley
– powiedział z bezczelnym uśmieszkiem malującym się na twarzy. – Mogę wiedzieć,
co cię sprowadza na czarnomagiczne stragany?
W pierwszej
chwili Ginny się przestraszyła, przecież nie chciała, żeby ktokolwiek ją
zobaczył, jednak zaraz potem odzyskała rezon.
- Nie twój interes,
Malfoy.
- Czyżby? A gdybym tak... – udał, że się zastanawia. -
...powiedział o tym Harry’emu? Szczerozłoty Harry Potter raczej nie będzie
zadowolony, że jego narzeczona bawi się w czarną magię.
- Jakbyś chciał
wiedzieć, to nie kupuję tego dla siebie – wysyczała Ginny, po czym odwróciła
się na pięcie i ruszyła w przeciwną stronę. Na odchodne jeszcze raz usłyszała
głos Malfoya:
- Spokojnie, nic
mu nie powiem. Ale pamiętaj, że jesteś mi coś winna.