niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 3

   Dakota Evers weszła do kuchni. Już od progu uderzył ją w nozdrza kuszący zapach smażonej cielęciny. Kawałki mięsa leżały na patelni i przyjemnie skwierczały, obok stał duży garnek ryżu, a sosjerka była wypełniona po brzegi jasną breją.
   - No i po co mi tyle jedzenia? – spytała Dakota, chociaż w pobliżu nikogo nie było. – Nie dobrze, Mary przez kilka dni nie będzie miała co robić.
   Mary była pulchną kobietą w średnim wieku zatrudnioną jako służąca w domu Dakoty. Przychodziła do niej codziennie na cztery godziny, żeby posprzątać i ugotować obiad. Dakota nałożyła sobie kopiasty talerz jedzenie. Już miała zasiadać do stołu, gdy usłyszała dzwonek do drzwi.
   To była Ginny.
   - Hej, masz czas?
   - Ja zawsze mam czas.
   Chwila ciszy.
   - To co? Mogę wejść?
   Poszły do kuchni. Dakota prawie siłą poczęstowała Ginny obiadem.
   - Nie marudź, tylko jedz. Ja sama nie dam sobie z tym rady, a za parę dni i tak będzie do wyrzucenia – mówiąc to, postawiła przed nią jedzenie, po czym zajęła miejsce naprzeciwko.
   Po pięciu minutach spożywania w ciszy odezwała się rudowłosa.
  - Wiesz o dziecku?
   Dakota lekko ściągnęła brwi, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi. Przez chwilę uważnie mierzyła Ginny wzrokiem.
   - A, no tak. Urodziłaś – stwierdziła, a jej twarz znów przybrała swój standardowy, czyli idealnie obojętny wyraz twarzy.
   - Teraz to zauważyłaś?! – Ginny była autentycznie oszołomiona. Pytając ,,Wiesz o dziecku?” miała na myśli ,,Wiesz, że dziecko ma umrzeć?”. Myślała, że sam fakt narodzin był dla wszystkich oczywisty.
   - Wcześniej się nie przyglądałam.
   Dakota sprawiała wrażenie, jakby nie do końca kontaktowała ze światem. Prawie nic ją nie obchodziło. Ledwo zauważała, że jest jej zimno, więc nie można było mówić o jakimkolwiek zainteresowaniu światem wykraczającym poza próg jej domu. Zresztą Dakota prawie wcale nie wychodziła na zewnątrz. Przyczyną jej stanu była głęboka, wieloletnia depresja, która z czasem przerodziła się w totalne otępienie. To było dobre rozwiązanie. Odcinała się od świata, do nikogo się nie przywiązywała, odrzuciła wszystkie emocje i dzięki temu żyła bez bólu i cierpienia. W otępieniu, ale za to w spokoju. Zero przywiązań, zero rozczarowań. Proste.
   Ale w życiu Dakoty były znacznie gorsze okresy. W ciągu dwudziestu czterech lat zaliczyła pięć prób samobójczych. Bez skutku. Najwyraźniej jakaś wielka siła trzymała ją na tym świecie. W końcu się poddała. Straciła już nawet chęć pozbawienie siebie życia. Pomyślała, że skoro nie dane jest jej teraz umrzeć, to spokojnie może zaczekać na dzień, w którym wreszcie to się stanie. I tak zaczęło się jej otępienie.
   Tak naprawdę nikt nie znał powodu, dla którego w życiu Dakoty było tyle cierpienia. Jej historia była dla wszystkich zagadką.
   Dziewczyna jako tako radziła sobie w życiu tylko dzięki Mary. Kobieta traktowała ją prawie jak członka swojej rodziny. Troszczyła się o nią, spędzała z nią czas, gotowała, sprzątała, robiła zakupy. Była zatrudniona jako służąca, ale już od jakiegoś czasu nie przyjmowała za to pieniędzy. Nie mogłaby nie pomagać Dakocie. Za bardzo się do niej przywiązała. Oczywiście miała świadomość, że bezwzajemnie.
  Codziennie podczas gdy Dakota jadła śniadanie, Mary przekazywała jej najświeższe plotki. Jednak ostatnio coś w tym systemie zaczynało szwankować.
   - Nie słyszałaś, jak krzyczałam? Przecież mieszkasz obok. To było jakiś tydzień temu.
   - To byłaś ty? – Dziewczyna wbiła swoje błękitno-szare oczy w przestrzeń.- Myślałam, że znowu mam urojenia.
   - No... w każdym razie posłuchaj. Mam pewien plan.
   Ginny opowiedziała Dakocie o wszystkim. Wiedziała, że tylko ona może jej pomóc.
   - Tak, to jest możliwe – odparła Dakota po chwili namysłu. – Ale wiesz chyba, że są to bardzo zaawansowane czary. Jeśli ci coś nie wyjdzie...
   - Jestem gotowa zaryzykować.
   Chwila ciszy.
   - To jak, pomożesz mi? Wiem, że się na tym znasz.
   - Chodź za mną. – Dakota wstała i wymaszerowała z kuchni. Ginny poszła za nią.
   Royal Avenue była ulicą zamożnych czarodziei. Fakt, czasami wprowadzali się tu jacyś mugole, ale przeciętnie nie wytrzymywali na Royal więcej niż kilka tygodni, co działo się za sprawą ,,dziwnych i niewytłumaczalnych zjawisk” w tej okolicy. Rekord stanowił pewien wąsaty pan w podeszłym wieku, z zawodu egzorcysta. Czarodzieje zadali sobie nie lada trudu, by go złamać, ale w końcu się udało. Po czternastu długich miesiącach mężczyzna, będąc już na skraju załamania, wreszcie się poddał i wyemigrował na wieś, z dala od Londynu.
   Na Royal wszystkie domy wchodziły w skład szeregówki i wyglądały prawie zupełnie tak samo. Dwupiętrowe, eleganckie budynki były utrzymane w kolorystyce bieli i czerni. Białe, gładkie ściany z ozdobnymi, białymi gzymsami i marmurowymi parapetami kontrastowały z dachami z czarnych dachówek i doskonale do nich pasującymi poręczami ganków i balkonów polakierowanymi na czarno. Trochę koloru dodawały minimalnej wielkości trawniki, zawsze krótko przystrzyżone i soczystozielone, oraz różnorodne krzewy doniczkowe ustawiane przy drzwiach, najczęściej po dwa. Innym charakterystycznym elementem domów na Royal Avenue były duże okna w białych framugach.
   Jednak dom Dakoty, zważywszy na jej charakter, nie mógł być taki idealnie wzorcowy, musiał się wyróżniać. Poręcz na balkonie była tak gęsto obrośnięta dzikim winem, że po jakimś czasie zaczęło ono zwisać w dół i, połączywszy się z winoroślami oplątującymi poręcze ganku, zakryło prawie połowę drzwi wejściowych. Z kolei drzwi te były mahoniowe i wyjątkowo stare. Wisiała na nich mała mosiężna tabliczka z niewyraźnie wytłoczoną liczbą trzynaście. Trawnik przed domem Dakoty był tak zapuszczony, jakby od dawna nikt tam nie mieszkał. Prawie we wszystkich oknach były stale opuszczone beżowe żaluzje, co tylko powielało ten efekt. Jedynie okno na parterze, w którym wisiały białe, wykrochmalone firanki robione na szydełku i z którego codziennie dobiegały odgłosy kuchni, było tu jedyną oznaką życia.
   Dom miał cztery kondygnacje: parter, pierwsze piętro, drugie piętro i piwnicę (domy na Royal cechowały się tym, że były bardziej wysokie niż szerokie). Na parterze znajdowała się kuchnia, mała sypialnia Dakoty, łazienka oraz biblioteka, cała przepełniona mugolskimi książkami. Dakota zaczytywała się głównie w fantasy, doszukując się tam elementów magii zauważonych prze mugoli. Wszystkie pomieszczenia znajdujące się na piętrach, w tym także garderobę, jadalnię i małą salę do tańca dziewczyna przerobiła na biblioteki, w których liczne regały piętrzyły się aż pod sam sufit. Dakota nie potrzebowała wielu pokoi, a swoim ukochanym książkom nigdy nie skąpiła miejsca. Z tą jednak różnicą, że na piętrach trzymała tylko te czarodziejskie, nie wyłączając także literatury z dziedziny czarnej magii, która bardzo ją fascynowała. Piwnica była niewielka, ale wystarczająca, by można było tam urządzić porządną pracownię magiczną. Taką, jaką powinien mieć w swoim domu każdy szanujący się czarodziej i każda czarodziejka. Z wielkim kotłem pośrodku, stołem do obrabiania składników i dziesiątkami słojów z dziwną zawartością, poustawianych równo na półkach.
   Wystrój domu Dakoty był bardzo skromny. Oprócz dużych i niezbędnych mebli, takich jak łóżko czy szafa, nie było tam nic. Żadnych dekoracji, drobiazgów, pamiątek czy charakterystycznych dla angielskich domów zdjęć w ramkach stojących na kominku. Kuchnia była jedynym normalnie urządzonym pomieszczeniem, co oczywiście było zasługą Mary, która nie mogła znieść pracy z niekompletnym sprzętem kuchennym i która często nawet za swoje pieniądze kupowała nowy zestaw garnków czy nowy mikser. W domu Dakoty wszędzie było ciemne drewno dębowe. Były z niego zrobione panele podłogowe oraz większość drzwi i mebli. Nawet ściany były nim obłożone.
    Dakota zatrzymała się na końcu korytarza, przy starych drewnianych drzwiach. Na jej szyi wisiało jakieś dziesięć kluczy różnej wielkości, każdy na oddzielnym sznurku. Sięgnęła po jeden z nich, ten największy, wsadziła go do zamka i przekręciła. Drzwi otworzyły się, skrzypiąc. W środku było ciemno, ale Ginny udało się dojrzeć kręte drewniane schody, wiodące ku górze. Dziewczyny zaczęły po nich wchodzić, co dla rudowłosej nie było wcale takie proste, zważywszy na to, że stopnie były wąskie i że zupełnie nic nie widziała.
- Dlaczego po prostu nie zapalimy światła? – spytała w końcu.
- Światło jest zbędne.
   Dakocie było najwyraźniej obojętne, że Ginny może się potknąć, sturlać ze schodów i skręcić sobie kark. Norma. Rudowłosa zaczęła żałować, że nie wzięła ze sobą swojej różdżki. Zaklęcie Lumos bardzo by jej teraz pomogło.
   Dakota pchnęła jakieś drzwi, po czym dziewczyny wyszły na korytarz drugiego piętra, w którym również panowały egipskie ciemności. Ginny zatrzymała się oszołomiona. Wokół unosił się zapach książek, tak intensywny, że mogłaby przysiądz, że znajduje się w ogromnej starej bibliotece. Do dziewczyny natychmiast powróciły wspomnienia z Hogwartu, który zawsze kojarzyła z tym zapachem. Wciągnęła w płuca głęboki haust powietrza. Ale nie mogła się zatrzymywać, bo Dakota szła szybko, nawet nie odwracając się za siebie. Poruszała się bezszelestnie, niczym kot, jedynym odgłosem było ciche pobrzękiwanie jej naszyjników z kluczy. Ginny podążała za tym dźwiękiem, żeby się nie zgubić.
  Wreszcie Dakota stanęła. Słychać było, że wybrała kolejny ze swoich kluczy i otwierała następne drzwi. Dziewczyny weszły do środka. Ginny wreszcie mogła coś zobaczyć, bo przez opuszczone żaluzje przebijało się nieco światła. Pokój, w którym się znalazły był niewielki, ale mieściło się w nim co najmniej dziesięć regałów, ustawionych jeden przy drugim wzdłuż ścian. Półki uginały się pod ciężarem masywnych, zakurzonych ksiąg, wyglądających tak, jakby miały co najmniej po sto lat.
   Ginny spojrzała na najbliższy regał i przeczytała kilka tytułów z grzbietów poustawianych na nim ksiąg: Najwięksi Czarnoksiężnicy Wszechczasów. Czemu zawdzięczali swoją moc? ; Uroki, Klątwy i Zaklęcia Niewybaczalne ; Vademecum Śmierciożercy...
   - To księgi z czarną magią!
   Ginny zamarła z przerażenia. Oczekiwała od Dakoty jakichś wyjaśnień, ale ta była tak zajęta szukaniem czegoś na regale przy oknie, że nawet nie zwróciła na nią uwagi.
   - Skąd masz te książki?!
   Znowu cisza. Ginny naszły czarne myśli. Jeśli jakiś czarodziej chciał sobie poczytać o czarnej magii, to zazwyczaj kupował jedną lub dwie książki z serii Jak rozpoznać śmierciożercę?, czasami wybierał też klasyk Rudy'ego Bernharda Dlaczego Zaklęcia Niewybaczalne są niewybaczalne?, ale na pewno nie trzymał w swoim domu całej czarnomagicznej biblioteki, jak gdyby nigdy nic. A może...?
   - Chyba nie jesteś śmierciożercą? - w głosie Ginny nadzieja mieszała się ze strachem. Tak naprawdę prawie nie znała  Dakoty, nie wiedziała, czego się po niej spodziewać. W normalnych warunkach stawienie czoła śmierciożercy nie byłoby dla niej żadnym problemem, ale bez swojej różdżki była bezsilna. Na szczęście Dakota najwyraźniej też nie miała przy sobie swojej. Rudowłosa zaczęła zastanawiać się, jakie miałaby szanse w ewentualnej walce wręcz z dziewczyną starszą od siebie o całe cztery lata. A właściwie prawie pięć.
   Dakota wreszcie znalazła to, czego szukała. Stanęła na palcach i sięgnęła  po opasłą, obłożoną skórą księgę. Zdmuchnęła z niej grubą warstwę kurzu, siadła po turecku na podłodze, po czym zaczęła przewracać kolejne strony. Papier był pożółkły i sprawiał wrażenie tak kruchego, jakby w każdej chwili mógł się rozlecieć. Kartki zapisano brązowym atramentem w języku, którego Ginny nie znała. Wiele zaklęć zdobiły starannie wykonane, jednokolorowe ilustracje, najczęściej przedstawiające księżyc, węże i postacie w długich pelerynach.
   Dakota wreszcie podniosła wzrok i spojrzała na Ginny.
   - Po prostu interesuję się magią - odparła spokojnie. - I to każdym jej rodzajem.
   - Ale w tym pokoju są same księgi czarnomagiczne! - w Ginny gotował się gniew, pochodzący głównie z dezorientacji.
   Dakota sięgnęła po zwój pergaminu, pióro i kałamarz, znajdujące się na najbliższej półce, a następnie zaczęła przepisywać z księgi jeden z przepisów na eliksir.
   - To... to po co przyszłyśmy do pokoju akurat z czarną magią? - Wyraz twarzy rudowłosej momentalnie się zmienił. Nie wyrażał już gniewu, ale raczej głębokie zaniepokojenie. Powoli zaczynała rozumieć o co chodzi, a słowa Dakoty tylko ją w tym utwierdziły:
   - Może i czarna magia jest zła, ale jest też bardzo potężna. To, co chcesz zrobić również się do niej zalicza.
   A więc jest tak, jak Ginny podejrzewała. Jedynym wyjściem jest czarna magia! Miała mieszane uczucia. Z jednej strony wiedziała, że to jest złe i że w żadnym razie nie powinna była nawet brać tej opcji pod uwagę. Z drugiej strony dla swojego dziecka była gotowa zrobić wszystko.
   Podczas gdy Ginny biła się z myślami, Dakota skończyła przepisywać przepis, po czym wstała i wręczyła rudowłosej zrolowany kawałek pergaminu.
   - Tutaj wszystko ci napisałam. Składniki i sposób zważenia eliksiru. Teraz wszystko zależy od ciebie.
   Ginny głośno przełknęła ślinę.
   - Wchodzę w to.
***********************************************************************************
Jeżeli ktokolwiek przeczytał tego posta, bardzo proszę o szczery komentarz. Dopiero zaczynam i chciałabym wiedzieć, co sądzicie o moim opowiadaniu. Z góry dziękuję za każdy komentarz :).

3 komentarze: