Dakota Evers
weszła do kuchni. Już od progu uderzył ją w nozdrza kuszący zapach smażonej
cielęciny. Kawałki mięsa leżały na patelni i przyjemnie skwierczały, obok stał
duży garnek ryżu, a sosjerka była wypełniona po brzegi jasną breją.
- No i po co mi
tyle jedzenia? – spytała Dakota, chociaż w pobliżu nikogo nie było. – Nie
dobrze, Mary przez kilka dni nie będzie miała co robić.
Mary była pulchną
kobietą w średnim wieku zatrudnioną jako służąca w domu Dakoty. Przychodziła do
niej codziennie na cztery godziny, żeby posprzątać i ugotować obiad. Dakota
nałożyła sobie kopiasty talerz jedzenie. Już miała zasiadać do stołu, gdy
usłyszała dzwonek do drzwi.
To była Ginny.
- Hej, masz czas?
- Ja zawsze mam
czas.
Chwila ciszy.
- To co? Mogę
wejść?
Poszły do kuchni.
Dakota prawie siłą poczęstowała Ginny obiadem.
- Nie marudź,
tylko jedz. Ja sama nie dam sobie z tym rady, a za parę dni i tak będzie do
wyrzucenia – mówiąc to, postawiła przed nią jedzenie, po czym zajęła miejsce naprzeciwko.
Po pięciu minutach
spożywania w ciszy odezwała się rudowłosa.
- Wiesz o dziecku?
Dakota lekko
ściągnęła brwi, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi. Przez chwilę uważnie
mierzyła Ginny wzrokiem.
- A, no tak.
Urodziłaś – stwierdziła, a jej twarz znów przybrała swój standardowy, czyli
idealnie obojętny wyraz twarzy.
- Teraz to
zauważyłaś?! – Ginny była autentycznie oszołomiona. Pytając ,,Wiesz o dziecku?”
miała na myśli ,,Wiesz, że dziecko ma umrzeć?”. Myślała, że sam fakt narodzin
był dla wszystkich oczywisty.
- Wcześniej się
nie przyglądałam.
Dakota sprawiała
wrażenie, jakby nie do końca kontaktowała ze światem. Prawie nic ją nie
obchodziło. Ledwo zauważała, że jest jej zimno, więc nie można było mówić o
jakimkolwiek zainteresowaniu światem wykraczającym poza próg jej domu. Zresztą
Dakota prawie wcale nie wychodziła na zewnątrz. Przyczyną jej stanu była
głęboka, wieloletnia depresja, która z czasem przerodziła się w totalne
otępienie. To było dobre rozwiązanie. Odcinała się od świata, do nikogo się nie
przywiązywała, odrzuciła wszystkie emocje i dzięki temu żyła bez bólu i
cierpienia. W otępieniu, ale za to w spokoju. Zero przywiązań, zero
rozczarowań. Proste.
Ale w życiu Dakoty
były znacznie gorsze okresy. W ciągu dwudziestu czterech lat zaliczyła pięć
prób samobójczych. Bez skutku. Najwyraźniej jakaś wielka siła trzymała ją na
tym świecie. W końcu się poddała. Straciła już nawet chęć pozbawienie siebie
życia. Pomyślała, że skoro nie dane jest jej teraz umrzeć, to spokojnie może
zaczekać na dzień, w którym wreszcie to się stanie. I tak zaczęło się jej
otępienie.
Tak naprawdę nikt
nie znał powodu, dla którego w życiu Dakoty było tyle cierpienia. Jej historia
była dla wszystkich zagadką.
Dziewczyna jako
tako radziła sobie w życiu tylko dzięki Mary. Kobieta traktowała ją prawie jak
członka swojej rodziny. Troszczyła się o nią, spędzała z nią czas, gotowała,
sprzątała, robiła zakupy. Była zatrudniona jako służąca, ale już od jakiegoś
czasu nie przyjmowała za to pieniędzy. Nie mogłaby nie pomagać Dakocie. Za
bardzo się do niej przywiązała. Oczywiście miała świadomość, że bezwzajemnie.
Codziennie podczas
gdy Dakota jadła śniadanie, Mary przekazywała jej najświeższe plotki. Jednak
ostatnio coś w tym systemie zaczynało szwankować.
- Nie słyszałaś,
jak krzyczałam? Przecież mieszkasz obok. To było jakiś tydzień temu.
- To byłaś ty? –
Dziewczyna wbiła swoje błękitno-szare oczy w przestrzeń.- Myślałam, że znowu
mam urojenia.
- No... w każdym
razie posłuchaj. Mam pewien plan.
Ginny opowiedziała Dakocie o wszystkim.
Wiedziała, że tylko ona może jej pomóc.
- Tak, to jest
możliwe – odparła Dakota po chwili namysłu. – Ale wiesz chyba, że są to bardzo
zaawansowane czary. Jeśli ci coś nie wyjdzie...
- Jestem gotowa
zaryzykować.
Chwila ciszy.
- To jak, pomożesz
mi? Wiem, że się na tym znasz.
- Chodź za mną. –
Dakota wstała i wymaszerowała z kuchni. Ginny poszła za nią.
Royal Avenue była
ulicą zamożnych czarodziei. Fakt, czasami wprowadzali się tu jacyś mugole, ale
przeciętnie nie wytrzymywali na Royal więcej niż kilka tygodni, co działo się
za sprawą ,,dziwnych i niewytłumaczalnych zjawisk” w tej okolicy. Rekord
stanowił pewien wąsaty pan w podeszłym wieku, z zawodu egzorcysta. Czarodzieje
zadali sobie nie lada trudu, by go złamać, ale w końcu się udało. Po czternastu
długich miesiącach mężczyzna, będąc już na skraju załamania, wreszcie się
poddał i wyemigrował na wieś, z dala od Londynu.
Na Royal wszystkie
domy wchodziły w skład szeregówki i wyglądały prawie zupełnie tak samo.
Dwupiętrowe, eleganckie budynki były utrzymane w kolorystyce bieli i czerni.
Białe, gładkie ściany z ozdobnymi, białymi gzymsami i marmurowymi parapetami
kontrastowały z dachami z czarnych dachówek i doskonale do nich pasującymi
poręczami ganków i balkonów polakierowanymi na czarno. Trochę koloru dodawały
minimalnej wielkości trawniki, zawsze krótko przystrzyżone i soczystozielone,
oraz różnorodne krzewy doniczkowe ustawiane przy drzwiach, najczęściej po dwa.
Innym charakterystycznym elementem domów na Royal Avenue były duże okna w
białych framugach.
Jednak dom Dakoty,
zważywszy na jej charakter, nie mógł być taki idealnie wzorcowy, musiał się
wyróżniać. Poręcz na balkonie była tak gęsto obrośnięta dzikim winem, że po
jakimś czasie zaczęło ono zwisać w dół i, połączywszy się z winoroślami
oplątującymi poręcze ganku, zakryło prawie połowę drzwi wejściowych. Z kolei
drzwi te były mahoniowe i wyjątkowo stare. Wisiała na nich mała mosiężna
tabliczka z niewyraźnie wytłoczoną liczbą trzynaście. Trawnik przed domem
Dakoty był tak zapuszczony, jakby od dawna nikt tam nie mieszkał. Prawie we
wszystkich oknach były stale opuszczone beżowe żaluzje, co tylko powielało ten
efekt. Jedynie okno na parterze, w którym wisiały białe, wykrochmalone firanki
robione na szydełku i z którego codziennie dobiegały odgłosy kuchni, było tu
jedyną oznaką życia.
Dom miał cztery
kondygnacje: parter, pierwsze piętro, drugie piętro i piwnicę (domy na Royal
cechowały się tym, że były bardziej wysokie niż szerokie). Na parterze
znajdowała się kuchnia, mała sypialnia Dakoty, łazienka oraz biblioteka, cała
przepełniona mugolskimi książkami. Dakota zaczytywała się głównie w fantasy,
doszukując się tam elementów magii zauważonych prze mugoli. Wszystkie
pomieszczenia znajdujące się na piętrach, w tym także garderobę, jadalnię i
małą salę do tańca dziewczyna przerobiła na biblioteki, w których liczne regały
piętrzyły się aż pod sam sufit. Dakota nie potrzebowała wielu pokoi, a swoim
ukochanym książkom nigdy nie skąpiła miejsca. Z tą jednak różnicą, że na
piętrach trzymała tylko te czarodziejskie, nie wyłączając także literatury z
dziedziny czarnej magii, która bardzo ją fascynowała. Piwnica była niewielka,
ale wystarczająca, by można było tam urządzić porządną pracownię magiczną. Taką,
jaką powinien mieć w swoim domu każdy szanujący się czarodziej i każda
czarodziejka. Z wielkim kotłem pośrodku, stołem do obrabiania składników i
dziesiątkami słojów z dziwną zawartością, poustawianych równo na półkach.
Wystrój domu
Dakoty był bardzo skromny. Oprócz dużych i niezbędnych mebli, takich jak łóżko
czy szafa, nie było tam nic. Żadnych dekoracji, drobiazgów, pamiątek czy
charakterystycznych dla angielskich domów zdjęć w ramkach stojących na kominku.
Kuchnia była jedynym normalnie urządzonym pomieszczeniem, co oczywiście było
zasługą Mary, która nie mogła znieść pracy z niekompletnym sprzętem kuchennym i
która często nawet za swoje pieniądze kupowała nowy zestaw garnków czy nowy
mikser. W domu Dakoty wszędzie było ciemne drewno dębowe. Były z niego zrobione
panele podłogowe oraz większość drzwi i mebli. Nawet ściany były nim obłożone.
Dakota zatrzymała
się na końcu korytarza, przy starych drewnianych drzwiach. Na jej szyi wisiało
jakieś dziesięć kluczy różnej wielkości, każdy na oddzielnym sznurku. Sięgnęła
po jeden z nich, ten największy, wsadziła go do zamka i przekręciła. Drzwi
otworzyły się, skrzypiąc. W środku było ciemno, ale Ginny udało się dojrzeć
kręte drewniane schody, wiodące ku górze. Dziewczyny zaczęły po nich wchodzić,
co dla rudowłosej nie było wcale takie proste, zważywszy na to, że stopnie były
wąskie i że zupełnie nic nie widziała.
- Dlaczego po prostu nie zapalimy
światła? – spytała w końcu.
- Światło jest zbędne.
Dakocie było
najwyraźniej obojętne, że Ginny może się potknąć, sturlać ze schodów i skręcić
sobie kark. Norma. Rudowłosa zaczęła żałować, że nie wzięła ze sobą swojej
różdżki. Zaklęcie Lumos bardzo by jej teraz pomogło.
Dakota pchnęła
jakieś drzwi, po czym dziewczyny wyszły na korytarz drugiego piętra, w którym
również panowały egipskie ciemności. Ginny zatrzymała się oszołomiona. Wokół
unosił się zapach książek, tak intensywny, że mogłaby przysiądz, że znajduje
się w ogromnej starej bibliotece. Do dziewczyny natychmiast powróciły
wspomnienia z Hogwartu, który zawsze kojarzyła z tym zapachem. Wciągnęła w
płuca głęboki haust powietrza. Ale nie mogła się zatrzymywać, bo Dakota szła
szybko, nawet nie odwracając się za siebie. Poruszała się bezszelestnie, niczym
kot, jedynym odgłosem było ciche pobrzękiwanie jej naszyjników z kluczy. Ginny
podążała za tym dźwiękiem, żeby się nie zgubić.
Wreszcie Dakota stanęła. Słychać było, że wybrała kolejny ze swoich kluczy i otwierała następne drzwi. Dziewczyny weszły do środka. Ginny wreszcie mogła coś zobaczyć, bo przez opuszczone żaluzje przebijało się nieco światła. Pokój, w którym się znalazły był niewielki, ale mieściło się w nim co najmniej dziesięć regałów, ustawionych jeden przy drugim wzdłuż ścian. Półki uginały się pod ciężarem masywnych, zakurzonych ksiąg, wyglądających tak, jakby miały co najmniej po sto lat.Ginny spojrzała na najbliższy regał i przeczytała kilka tytułów z grzbietów poustawianych na nim ksiąg: Najwięksi Czarnoksiężnicy Wszechczasów. Czemu zawdzięczali swoją moc? ; Uroki, Klątwy i Zaklęcia Niewybaczalne ; Vademecum Śmierciożercy...
- To księgi z czarną magią!
Ginny zamarła z przerażenia. Oczekiwała od Dakoty jakichś wyjaśnień, ale ta była tak zajęta szukaniem czegoś na regale przy oknie, że nawet nie zwróciła na nią uwagi.
- Skąd masz te książki?!
Znowu cisza. Ginny naszły czarne myśli. Jeśli jakiś czarodziej chciał sobie poczytać o czarnej magii, to zazwyczaj kupował jedną lub dwie książki z serii Jak rozpoznać śmierciożercę?, czasami wybierał też klasyk Rudy'ego Bernharda Dlaczego Zaklęcia Niewybaczalne są niewybaczalne?, ale na pewno nie trzymał w swoim domu całej czarnomagicznej biblioteki, jak gdyby nigdy nic. A może...?
- Chyba nie jesteś śmierciożercą? - w głosie Ginny nadzieja mieszała się ze strachem. Tak naprawdę prawie nie znała Dakoty, nie wiedziała, czego się po niej spodziewać. W normalnych warunkach stawienie czoła śmierciożercy nie byłoby dla niej żadnym problemem, ale bez swojej różdżki była bezsilna. Na szczęście Dakota najwyraźniej też nie miała przy sobie swojej. Rudowłosa zaczęła zastanawiać się, jakie miałaby szanse w ewentualnej walce wręcz z dziewczyną starszą od siebie o całe cztery lata. A właściwie prawie pięć.
Dakota wreszcie znalazła to, czego szukała. Stanęła na palcach i sięgnęła po opasłą, obłożoną skórą księgę. Zdmuchnęła z niej grubą warstwę kurzu, siadła po turecku na podłodze, po czym zaczęła przewracać kolejne strony. Papier był pożółkły i sprawiał wrażenie tak kruchego, jakby w każdej chwili mógł się rozlecieć. Kartki zapisano brązowym atramentem w języku, którego Ginny nie znała. Wiele zaklęć zdobiły starannie wykonane, jednokolorowe ilustracje, najczęściej przedstawiające księżyc, węże i postacie w długich pelerynach.
Dakota wreszcie podniosła wzrok i spojrzała na Ginny.
- Po prostu interesuję się magią - odparła spokojnie. - I to każdym jej rodzajem.
- Ale w tym pokoju są same księgi czarnomagiczne! - w Ginny gotował się gniew, pochodzący głównie z dezorientacji.
Dakota sięgnęła po zwój pergaminu, pióro i kałamarz, znajdujące się na najbliższej półce, a następnie zaczęła przepisywać z księgi jeden z przepisów na eliksir.
- To... to po co przyszłyśmy do pokoju akurat z czarną magią? - Wyraz twarzy rudowłosej momentalnie się zmienił. Nie wyrażał już gniewu, ale raczej głębokie zaniepokojenie. Powoli zaczynała rozumieć o co chodzi, a słowa Dakoty tylko ją w tym utwierdziły:
- Może i czarna magia jest zła, ale jest też bardzo potężna. To, co chcesz zrobić również się do niej zalicza.
A więc jest tak, jak Ginny podejrzewała. Jedynym wyjściem jest czarna magia! Miała mieszane uczucia. Z jednej strony wiedziała, że to jest złe i że w żadnym razie nie powinna była nawet brać tej opcji pod uwagę. Z drugiej strony dla swojego dziecka była gotowa zrobić wszystko.
Podczas gdy Ginny biła się z myślami, Dakota skończyła przepisywać przepis, po czym wstała i wręczyła rudowłosej zrolowany kawałek pergaminu.
- Tutaj wszystko ci napisałam. Składniki i sposób zważenia eliksiru. Teraz wszystko zależy od ciebie.
Ginny głośno przełknęła ślinę.
- Wchodzę w to.
***********************************************************************************
Jeżeli ktokolwiek przeczytał tego posta, bardzo proszę o szczery komentarz. Dopiero zaczynam i chciałabym wiedzieć, co sądzicie o moim opowiadaniu. Z góry dziękuję za każdy komentarz :).
Czekam na dalsze rozdziały *o*
OdpowiedzUsuńDzięki ^^ Przynajmniej jedna osoba czyta :D
Usuńfajny post czekam na dalsze rozdziały
OdpowiedzUsuń