wtorek, 30 kwietnia 2013

Rozdział 2



- Ulica Royal Avenue, numer 15 - rzekł Harry do telefonu. - Tak, tak, to właśnie tam... Ale proszę przyjechać jak najszybciej.
            Rozłączył się. Wszedł do salonu i usiadł w wielkim obitym azjatycką skórą fotelu, po czym na chwilę przymknął zmęczone oczy.
            - I co? - głos Ginny był bezbarwny, prawie zupełnie wyprany z emocji.
            - Powiedział, że zaraz przyjedzie. Widać, że to profesjonalista. Nie bez przyczyny ma taką dobrą opinię wśród...
            - To już siódmy - przerwała mu. - Myślisz... że on pomoże?
            Harry długo nie odpowiadał. To pytanie go zaskoczyło. Patrzył na swoją narzeczoną szeroko otwartymi oczami, jakby nie do końca rozumiał znaczenia jej słów.
            - Kochanie, no co ty? - mówił delikatnym, zatroskanym głosem. - Oczywiście, że tak myślę. Musimy wierzyć w to, że wreszcie ktoś pomoże naszej córeczce. Musimy robić wszystko, żeby uratować nasze maleństwo.
            Ginny z niedowierzaniem pokręciła głową.
            - Córeczka. Maleństwo. - powtórzyła z wyraźną kpiną w głosie.
            - Ale... ale o co ci chodzi?
- Nawet nie nadaliśmy jej jeszcze imienia - wycedziła zza zaciśniętych zębów.
            - Przecież... trzeba to przemyśleć. Teraz nie mamy na to czasu, musimy szukać lekarzy.
            Harry był już zupełnie zdezorientowany. Widział, że Ginny ma do niego o coś żal, ale zupełnie nie wiedział dlaczego. Przecież starał się jak mógł.
            - Nie masz czasu na własne dziecko?! - Ginny niespodziewanie podniosła głos.
            - Skarbie, nie denerwuj się - Harry starał się ją uspokoić, ale w oczach rudowłosej i tak pojawiły się łzy. - Nazwiemy ją, jak tylko poradzimy sobie z jej dolegliwościami.
            To właśnie była jedna z tych rzeczy, które doprowadzały Ginny do szału. Harry tragiczny stan dziecka nazywał ,,dolegliwościami", co tylko dowodziło, jak bardzo okłamywał siebie i innych.
             - A jeśli sobie nie poradzimy?! Każdy lekarz mówi to samo: ,,Nic już nie da się zrobić". Czemu nie możesz tego zrozumieć???
            Teraz to Harry się zdenerwował.
            - Czyli co? Uważasz, że powinniśmy się z tym POGODZIĆ?!!! - ostatnie słowo wypowiedział tak, jakby było ono zupełnie nie do przyjęcia. - Uważasz, że powinniśmy bezczynnie siedzieć i czekać, aż nasz córka umrze?! Tak?! To jest twoje rozwiązanie?!?
            - Nie o to mi chodzi!
- A o co?
            - O to, że... - głos Ginny zaczął się łamać. - Skoro już wiemy, że ona... że ona i tak umrze... to chociaż sprawmy, żeby była szczęśliwa przez swoje ostatnie dni... Każda chwila spędzona z nią jest bezcenna, a my i tak już zmarnowaliśmy tydzień, zajęci tymi  cholernymi lekarzami!
Już dłużej nie wytrzymała. Wyszła na korytarz, trzaskając za sobą drzwiami. Stanęła w miejscu, bo nie wiedziała, gdzie pójść, ani co zrobić.
I stała tak. Tępo wpatrzona w stary zegar z kukułką. Czuła się tak, jakby właśnie wybudziła się z koszmaru i nie potrafiła jeszcze odróżnić go od rzeczywistości. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Że na własne oczy widzi, jak jej świat się rozpada. Ginny miała wrażenie, jakby to wszystko, co się działo, widziała przez mgłę. Czuła się, jakby oglądała film – mogła krzyczeć i buntować się do woli, ale i tak nie zmieniłaby biegu wydarzeń.
Ta myśl sprawiła, że ogarnęła ją melancholia i paraliżujące uczucie bezradności. Nie mogła jej do siebie przyjąć, ale tak naprawdę była jej świadoma...
Do czasu, aż wpadła na pewien pomysł.

1 komentarz:

  1. Cześć! Zostałaś nominowana do LBA na http://pokatna93.blogspot.com/
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń